Zastrzaszyć dziewięciomilionowy naród

 

 

Gdy po sfałszowanych wyborach prezydenckich 2010 r. Aleksander Łukaszenko uwięził swoich przeciwników politycznych, wydawało się, że kilkunastu więźniów politycznych jest dramatycznym dowodem na dyktatorskie rządy na Białorusi. Dziś w kraju tym w aresztach i więzieniach z przyczyn politycznych znajduje się około tysiąca pięciuset osób.

 

Łukaszenko najwyraźniej uznał, że skoro nie jest w stanie uzyskać społecznego poparcia, to pozostaje mu wymuszenie posłuchu siłą. Do więzienia można trafić za zamieszczenie antyrządowego komentarza w mediach społecznościowych. Każdego dnia ktoś jest zatrzymywany, aresztowany lub skazywany. Wszystko to dzieje się w warunkach zagrożenia wojną. Rosja usilnie naciska na Łukaszenkę, bo armia białoruska wzięła udział w agresji na Ukrainę – lub też by przynajmniej Białoruś w większym niż dotąd stopniu wspierała Rosję w jej wrogich wobec Ukrainy poczynaniach.

 

Areszt jak tortury

 

W 2022 r. do aresztów trafiło co najmniej 6380 osób, co oznacza, że milicja zatrzymywała co najmniej siedemnaście osób dziennie.

Organizacja praw człowieka „Wiasna” informowała, że uznawani za opozycjonistów przetrzymywani są w fatalnych warunkach, bez możliwości otrzymania jakichkolwiek środków higieny czy też odzieży na zmianę. Więźniowie przetrzymywani w areszcie przez kilka miesięcy mogą wyjść na ulicę, gdy mają zostać przewiezieni na komisariat milicji w celu sporządzenia protokołu z nowymi zarzutami. Taka jest bowiem praktyka: aresztowanym „dorzucane są” coraz to nowe, rzekome przewinienia, tak, by bez jakiegokolwiek procesu i wyroku przetrzymywać ich jak najdłużej za kratami.

Areszty śledcze są urządzone w sposób niehumanitarny. Nie ma w nich łóżek, a jedynie tzw. nary, czyli podwyższenie z desek. O ile więźniowie nie zabrali ze sobą ciepłej odzieży, śpią w chłodzie, na deskach, bez możliwości przykrycia się czymkolwiek, a żywność jest fatalnej jakości i dostarczana w bardzo małych ilościach. Cele są zazwyczaj przepełnione, a dodatkowo wieczorami są w nich również osadzani bezdomni – celowo, by pogorszyć i tak fatalne warunki. Nie ma możliwości wyjścia na spacer (nie ma tzw. „spacerniaków”), a sztuczne światło włączone jest w dzień i w nocy. Strażnicy śledzą osadzonych przez judasze i kamery. Nie ma ciepłej wody, a woda z kranu nie nadaje się do picia. Więźniowie nie mają prawa do otrzymywania paczek. Nie ma żadnej opieki medycznej, mimo że wiele osób trafia do aresztu śledczego – na przykład na ul. Akrescina w Mińsku – ciężko pobitych. Zdaniem organizacji praw człowieka wszystko to można zakwalifikować jako tortury.

Szczególnie źle traktowani są więźniowie ukraińscy, zarówno w aresztach jak i w koloniach karnych, gdyż poddani są działaniom rosyjskiej propagandy.

 

Od polityków do księży

 

Władze poszerzają katalog osób, które mogą uznać za przeciwników politycznych. Najpierw byli to działacze opozycyjni; mimo nikłych możliwości funkcjonowania, usiłowały funkcjonować. Ale taka możliwość została ograniczona niema do zera. Przykładem może być Partia BNF (dawny Białoruski Front Narodowy). Jej lider Hryhor Kastusiau jest więźniem politycznym (dziesięć lat kolonii karnej), zastępca Juraś Mielaszkiewicz trafił w zeszłym roku do aresztu, a pełniący obowiązki szefa Wadzim Saranczukau znajduje się na Litwie – i choć sam mówił w listopadzie 2022 r., że „partia BNF działa jako zarejestrowana organizacja”, to niewykluczona jest jej delegalizacja. Podobnie wygląda sytuacja Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. Jej szef, Mikałaj Kazłou został w 2022 r. skazany na dwa i pół roku kolonii karnej za „czynny udział w masowych nieporządkach na ulicach Mińska” i „przewodzenie radykalnie nastawionemu tłumowi, dawanie instrukcji protestującym, wzywanie do blokowania dróg”.

W dalszej kolejności milicja i KGB zajęły się ludźmi, którzy protestowali po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 roku. Liczba zatrzymanych wynosiła dziesiątki tysięcy osób. Natomiast obecnie służby zajęły się tymi, którzy sprzeciwiają się rosyjskiej agresji na Ukrainę i współpracy władz białoruskich z Rosją.

Prześladowania dotknęły także księży. W 2022 r. było to najmniej 24 duchownych z różnych Kościołów, przy czym połowa należała do Kościoła katolickiego, zarówno obrządku łacińskiego, jak i i bizantyjskiego. Pozostali to protestanci, a nawet prawosławni. Byli zatrzymywani milicję za wspierające Ukrainę w wojnie z Rosją wpisy w mediach społecznościowych (np. zamieszczenie flagi ukraińskiej na swoim Facebooku), a także „polubienie” stron internetowych uznawanych przez władze za ekstremistyczne. Wypada zauważyć, że liczba „stron ekstremistycznych” stale rośnie. Niektórzy księża traktowani byli jak kryminaliści: w areszcie kazano im stać tyłem do ściany, z rękami w górze, byli też poddani rewizji.

 

Polacy to wrogowie

 

W minionych latach Aleksander Łukaszenko wyraźnie rozróżniał Polskę i Polaków z Polski – oraz Polaków z Białorusi, których nazywał „swoimi”. Władze w 2005 r. anulowały wyniki zjazdu Związku Polaków na Białorusi i stworzyły ściśle kontrolowany związek „łukaszenkowski”, czego nie uznało kierownictwo ZPB z Andżeliką Borys na czele. Demokratycznie wybrany zarząd związku był represjonowany – działaczy zatrzymywano, skazywano na kary grzywny i aresztu. Celem władz było spacyfikowanie związku i przejęcie nad nim kontroli przez posłuszne kierownictwo.

Te zamiary jednak spełzły na niczym. A później oficjalny Mińsk tolerował nielegalny Związek Polaków, niespecjalnie wspierając ten „łukaszenkowski”. Wybory prezydenckie 2020 r. położyły temu kres. Aleksander Łukaszenko uznał najwyraźniej, że nie ma „swoich Polaków”, a wszystkie (lub prawie wszystkie) osoby narodowości polskiej są wrogami, „piątą kolumną”, zagrażającą jego reżimowi. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, Polska aktywnie wspierała i wspiera białoruską opozycję, a po drugie, wielu działaczy nielegalnego ZPB stanęło po stronie większości białoruskiego społeczeństwa, sprzeciwiając się sfałszowaniu wyników wyborów.

Stąd też represje, które spadły na polskich działaczy. Uderzono w kierownictwo ZPB, aresztując prezes Andżelikę Borys, znanego dziennikarza Andrzeja Poczobuta i kilka innych osób. Regularnie dochodziło do zatrzymań i przeszukania mieszkań osób aktywnych w ZPB. W ostatecznym rozrachunku, w chwili pisania tego artykułu, Andżelika Borys pozostawała w areszcie domowym, Andrzej Poczobut stał przed sądem oskarżony o „sianie nienawiści” i działanie na szkodę państwa białoruskiego, a większość kierownictwa związku przebywała w Polsce.

Równolegle, władze uderzyły w polskie instytucje, w tym zwłaszcza w szkolnictwo. Celem była likwidacja szkół z polskim językiem nauczania w Grodnie i Wołkowysku oraz polskich szkół społecznych. Zlikwidowano też media w języku polskim – te wydawane przez nielegalny Związek Polaków nie mogły już być ani dostarczane na terytorium Białorusi, ani tam kolportowane, a „łukaszenkowskie” przestały funkcjonować. Niszczeniu polskiej pamięci historycznej służyć miała dewastacja cmentarzy żołnierzy Armii Krajowej na Grodzieńszczyźnie i akcja propagandowa, dowodząca, że AK była formacją „nazistowską”. W myśl łukaszenkowskiej propagandy historycznej Polska na przestrzeni dziejów była wrogiem Białorusinów, a 17 września 1939 r., którego rocznicę uznano za święto państwowe, był aktem dziejowej sprawiedliwości i prowadził do zjednoczenia Białorusi.

 

Zaoczny proces opozycjonistów

 

Nie bardzo wiadomo, co chce osiągnąć Aleksander Łukaszenko i jego współpracownicy, stosując tak drastyczne metody zastraszania społeczeństwa. Elementem tych działań jest zaoczny proces czołowych opozycjonistów, Swiatłany Cichanouskiej (przebywającej w Wilnie) i Pawła Łatuszki (znajdującego się w Warszawie), a inni oskarżeni to Wolha Kawalkowa, Siarhej Dylewski i Maryja Moroz. Sądzeni są o „zdradę stanu”. Czy jeśli zostaną skazani (a to na pewno nastąpi), zmieni to sytuację na Białorusi i przekona społeczeństwo do poparcia Łukaszenki? Jak kiedyś powiedział słynny francuski polityk Charles-Maurice de Talleyrand do Napoleona, „bagnetami można załatwić wszystko, sire. Mają jednak wadę – nie można na nich usiąść”. Tymczasem reżim Łukaszenki wydaje się nie znać tego powiedzenia.

 

Piotr Kosciński

autor jest dziennikarzem i wykładowcą, adiunktem na AFiB Vistula